Ferie, których nie było

Dzisiaj o godzinie 10:00 stawiłem się przed drzwiami Jezabel, aby odebrać Tysię na jej pierwsze pełne ferie zimowe, które zostały mi zagwarantowane na mocy ugody sądowej. Tysia miała spędzić ze mną 9 kolejnych dni – od sobotniego poranka o godzinie 10:00 do godziny 18:00 w niedzielę, kończącą ferie. W planach miałem tygodniowy wyjazd w góry, podczas którego chciałem, aby moja córka rozpoczęła naukę jazdy na nartach. Po latach utrudnień cieszyłem się, że w końcu będziemy mogli spędzić czas razem w normalnych warunkach. W poprzednim roku udało mi się wyjechać z córką jedynie na 3 dni, a rok wcześniej na 5 dni. Nigdy nie mogłem zaplanować dłuższego wyjazdu, ponieważ Jezabel zawsze stawała na przeszkodzie. Tym razem byłem naprawdę szczęśliwy, mając przed sobą pełne 9 dni z Tysią.

Na miejscu dowiedziałem się jednak, że Jezabel odmówi wydania mi córki. Według niej ugoda miała rzekomo zapewniać mi jedynie niecałe dwa dni w okresie ferii zimowych. Wyjaśniałem jej, że jest w błędzie, lecz ona uparcie trzymała się swojej wersji. Skontaktowałem się z moim byłym pełnomocnikiem, który potwierdził, że ugoda została tak sporządzona, aby czas z córką był równo podzielony pomiędzy rodziców. To również nie przekonało Jezabel, która nadal odsyłała mnie do domu i zachęcała, bym zgłosił sprawę do pełnomocnika (?).

Zdecydowałem się wezwać patrol policji. Z doświadczenia wiedziałem, że interwencja nie przyniesie wiele efektów, lecz chciałem, aby moja próba odebrania córki została odnotowana. Policjanci na miejscu porozmawiali ze mną, zapoznali się z pełną treścią ugody, po czym udali się do Jezabel. Po powrocie poinformowali mnie, że nic nie mogą zrobić, ponieważ treść ugody jest dla nich niezrozumiała. Poradzili, abym napisał pismo do sądu w celu doprecyzowania, kiedy przysługują mi ferie z córką, i dodali, że może w przyszłym roku sytuacja będzie bardziej klarowna i pojadę na ferie (!).

Wróciłem do domu bez córki, mając przed sobą tydzień zmarnowanego urlopu.

Za radą funkcjonariuszy napisałem pismo do sądu z prośbą o doprecyzowanie postanowień ugody, aby uniknąć takich sytuacji w przyszłości. Gdy składałem pismo w kancelarii, pracownica przyjmująca dokumenty poinformowała mnie, że z treści ugody jasno wynika, iż mam zagwarantowany czas z córką. Dodatkowo poradziła mi, abym złożył skargę na działania funkcjonariuszy, co niezwłocznie uczyniłem.

Ten czas był dla mnie niezwykle trudny. Cały urlop spędziłem samotnie w domu, patrząc na zdjęcie córki.

W drugim tygodniu ferii Jezabel przesłała mi wiadomość:

Możesz przyjechać po ***** w czwartek o 10.

Nie odpisałem ani słowa i nie wdawałem się w dyskusje. Pojechałem po Tysię i spędziłem z nią niecałe 4 dni. Nie wyjechaliśmy nigdzie. Byliśmy na basenie oraz w „Bajce Pana Kleksa”. Dużo się przytulaliśmy i rozmawialiśmy o tym, gdzie spędzimy kolejne ferie. Dowiedziałem się, że Jezabel również nigdzie nie wyjechała z naszą córką. Jeździły jedynie do kina, na basen i do zoo.

Tysia ostatecznie nie wyjechała na żadne ferie. Ja zmarnowałem 5 dni urlopu i przez prawie dwa tygodnie nie widziałem córki. Jezabel zdążyła natomiast wygenerować nowe wydatki, które najprawdopodobniej przedstawi w sądzie, próbując podnieść alimenty.

To wszystko jest absurdem. Ze względu na konflikt wywoływany przez Jezabel nie mam żadnych szans na sprawowanie opieki równoważnej. Nikogo nie interesuje, że jest to forma przemocy wobec mojej córki i mnie. Dla wszystkich to jedynie konflikt i kropka – kto za nim stoi i dlaczego, nie ma żadnego znaczenia.

Tak właśnie funkcjonują sądy w Polsce. Dobro matki stawiane jest ponad dobrem dziecka i ojca. W piątek 7 marca mam zamiar wykrzyczeć to głośno podczas protestu, który organizowany będzie w Warszawie.

Niewiarygodnie istotna kwestia syropu

Przez cały tydzień Tysia była chora. Nie widziałem jej i tęskniłem. Nie wiem dokładnie, jak się czuła oraz jaka była diagnoza, ponieważ informacje o lekarzach, których odwiedza, są przede mną ukrywane.

W czwartek, około 21:00, Jezabel napisała, że mogę odebrać jutro córkę. Napisała mi nazwy lekarstw, które mam kupić, aby podawać jej przez trzy dni, kiedy będzie ze mną. W domu miałem już część lekarstw, brakowało mi syropu Hederasal i Rhinoargent.

Dzień później, około godz. 17:00, mogłem przyjechać po Tysię. Drzwi się otworzyły, a córka radośnie wybiegła w moje ramiona. Poinformowałem Jezabel, że nie mam syropu i aby mi go udostępniła, a ja jej oddam w niedzielę, kiedy będziemy wracać.

W tym momencie Jezabel wybuchnęła. Zaczęła blokować mi wyjście z klatki, rozłożyła się jak zapora i krzyczała, że muszę mieć syrop, bo inaczej nie wyjdę z córką. Tysia również krzyczała, aby nas puściła, bo chciała jechać ze mną do domu, ale na matce nie robiło to wrażenia. Informowałem Jezabel, że ma obowiązek udostępnić mi te leki, ponieważ przekazuję jej alimenty, a w dodatku zabrała mi opiekę. Ona jednak uważała inaczej.

Miałem do wyboru albo siłą wyjść z bloku, albo wezwać policję. Ona tylko czekała na kolejną możliwość wykorzystania tej sytuacji, więc skorzystałem z drugiej opcji. Funkcjonariusze przyjechali za jakiś czas. Wysłuchali dwóch stron, a potem stwierdzili, że nie mogą nic zrobić i lepiej będzie, jeśli pojadę poszukać syropu.

Zebrałem się i pojechałem szukać syropu na mieście. Kupiłem i wróciłem. Poczekałem jeszcze kolejne 15 minut pod drzwiami, aż Jezabel wyda mi córkę, i już razem wróciliśmy do domu.

Podsumowanie i wnioski:

  • spędziłem prawie 1,5 godziny na klatce z chorą córką, próbując opuścić blok;
  • policja, która przyjechała, nie mogła nic zrobić;
  • ostatecznie i tak musiałem pojechać, aby kupić syropy za kwotę ponad 60 zł;
  • syropy podawałem przez dwa dni, a teraz mogę je już wyrzucić;
  • straciłem łącznie ponad 2 godziny mojego czasu pracy;
  • problemu nikt nie widzi.

Ponownie na komendzie: Sprawa z piwnicą

Już po raz trzeci byłem przesłuchiwany na komendzie głównej policji w mieście, w którym mieszka Jezabel (w dwóch poprzednich przypadkach było to uszkodzenie mojego samochodu oraz próba oskarżenia mnie o nękanie – łącznie z innymi wizytami byłem na komendzie około pięciu razy). Funkcjonariusz, który mnie wezwał, nie do końca wiedział, czy mam być przesłuchany w charakterze świadka, czy sprawcy wykroczenia, co doprowadziło do dość zabawnej sytuacji i już na początku poczułem znaczną ulgę.

Zostałem wezwany, ponieważ Jezabel zgłosiła zniszczenie mienia w piwnicy, która do niej nie należy. Chodziło o zamek w drzwiach, który rozwierciłem, aby go otworzyć. Do piwnicy wszedłem jakiś czas temu, aby zabrać resztkę swoich rzeczy, których Jezabel nie zdążyła jeszcze wyrzucić, a których nie chciała mi oddać. Przed wezwaniem sprawdziłem archiwum wiadomości i naliczyłem ponad siedem próśb związanych ze zwróceniem mi klucza do piwnicy. Prosiłem o to od ponad dwóch lat. Nie wspomnę już, ile razy robiłem to samo przez telefon czy podczas spotkań osobistych, kiedy jeszcze chciałem z nią rozmawiać.

Potrzebuje dostac sie do piwnicy, mam tam rzeczy do samochodu. Chcialbym je dzisiaj wziac.

O zapomnij, dopoki bedziesz mi robil na zlosc, to bedziesz traktowany adekwatnie do swojego zachowania. Zreszta jakis czas temu robilam porzadki i zadnych twoich rzeczy tam juz nie ma.

Po otwarciu piwnicy i zabraniu tego, co pozostało z moich rzeczy (niewiele, większość wyrzuciła), zamknąłem ją z powrotem tak, aby nawet ona mogła ją wciąż otwierać. Jezabel jeszcze tego samego dnia próbowała otworzyć piwnicę i kiedy zorientowała się, że zamek został rozwiercony, wezwała policję i zgłosiła zniszczenie mienia, które do niej w ogóle nie należało. Policja zgłoszenie przyjęła, bo musiała, ale już na etapie przesłuchania dowiedziałem się, że zostanie ono umorzone. Jezabel prawdopodobnie się odwoła, ale dla mnie nie ma to większego znaczenia.